środa, 6 sierpnia 2008

"Port Escondo"

Taka zabawna nazwe wymyslili sobie dwa brytyjczycy, ktorych hiszpanski byl kiepskiej jakosci. Na poczatek koncowka pobytu w Oaxaca - ruiny Monte Alban i nasza miedzynarodowa paczka hostelowa.





Z Oaxaca udalismy sie tym internacjonalnym tuti-fruti (Dania, Irlandia, Islandia i Polska) do Puerto Escondido. Podroz szybka, ale bardzo kreta (bierzesz Aviomarin wez dwa!). Kierowca i jego umiejetnosci mogly wyprowadzic z rownowagi nawet najwiekszych twardzieli! Ale dalismy rade!


Ot takie widoczki z hotelowego balkonu.


Puerto Escondido to kroletwo plazowiczow a przede wszystkim surferow! Jeden z najlepszych spotow surfingowych znajduje sie wlasnie tutaj (a moze tam bo pisze z D.F.).


Walczymy z falami (Andy & ja & meksykanie).


Najwieksi twardziele wymiekaja!


Raj dla podniebienia!


10 min. bananowego szalenstwa!


Nasze drugie lokum blizej plazy


Udalo mi sie stanc porzadnie dwa razy tyle ze fotograf nie uchwycil tego co trzeba!!! (nie klamie!!!)


A tak to wygladalo jakies kilkanascie razy!


Wycieczka po marliny! Widoki niesamowite marlinow brak...



Wszech obecne zolwie.


Delfiny...



To jest dopiero plaszczka!


No tej plaszki nie kometuje...


Po Puerto udalismy sie z Andym (Irlandia) i jego meksykanska mujer Asseneth (Meksyk D.F.) do Chacahua (bezturystyczny raj na Ziemii). Opis w krotce!

Brak komentarzy: