Ze zdjec tyle co z balkonu bardzo ladnego apartamentu Very i malej przygody podczas kupowania soku pomaranczowego (za kiepska jakosc przeprasza Konrad, ktory tez bawil sie w ´tacosiarza´).
Pozniej mala dawka meksykanskich piwnych ´sikow´ i krotki sen bo o 5 rano musielismy byc na lotnisku. Do tego maly stres czy zamowiony dzien wczesniej taksowkarz przyjedzie na umowiona godzine (badz co badz to co mowi sie o slynnym mañana w Europie jest w jakies czesci prawda).
To na tyle z Mexico City wiecej na temat najwiekszego miasta swiata jakos po 1 sierpnia. Za chwile zaczynam pisac o Meridzie i bedzie sie dzialo!!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz