sobota, 19 lipca 2008

Palenque - zemsta Montezumy...

Pieknie, cudownie, kolorowo, tanio i... tak konczy sie pobyt w miasteczku Palenque. Troche za duzo kurczaka za pare zloty, albo owocowego napoju ze smietana i czlowiekowi robi sie srednio (srednio to troche malo powiedziane). Moze i dobrze ze pisze dopiero teraz bo moja Mama osiwialaby gdybym pisal o tym w czasie terazniejszym. Wrocilem do formy. Poza faktem malych problemow zdrowotnych to zwiedzanie ruiny i dwa wodospady zrobily na mnie duze wrazenie. Udalo nam sie polaczyc trzy rzeczy na raz. Zwiedzanie ruin, wodospady i podroz do San Cristobal de las Casas co wydawalo sie nam niemozliwe znajac tyle o ile Meksyk (jak sie okazuje w Meksyku wszystko jest mozliwe i to nawet nie jest kwestia ceny). Ruiny standardowo jak na ten region polozone w gestej dzungli z malpami i wszystkimi mozliwymi stworami. Druga rzecz wodospady. Pierwszy sceneria niczym z "Ostatniego mochikanina", drugi przeogromny w kazda strone no i mozliwosc kompieli choc wielkorotnie odradzana w przewodnikach. No, ale kto slucha przewodnikow... ja nie (no, ale nie tylko ja!). Woda zupelnie inna niz w morzu karaibskim, strasznie zimna w konacu to rzeka. To na tyle z opisu teraz czas na zdjecia (jesli starszy mi samozaparcia z tym meksykanskim metalowym pudlem!).

Stolica kozakow...


Monetezuma...




Prawie jak Tarzan.














Brak komentarzy: