sobota, 5 lipca 2008

Merida

Wczesnoranny lot okazal sie bardzo przyjemny. Zmiana klimatu okazala sie ogromna. Bardzo cieplo i do tego straszna wilgotnosc czyli mieszanka wybuchowa jak sie zapomni o wodzie.

Podroz z lotniska. Miejscowy autobus wydal nam sie najfajniejszym srodkiem transportu do centrum (jak sie pozniej okazalo przewodnik wyraznie odradza ten sposob dotacia do centro, ale bylo warto). Znalezlismy swietny hostel w samym centrum miasta na glownym placu w bardzo starej kamienicy. Wlasciele przywitali nas sniadaniem z mango i papaji po ktorym szybko ruszylismy na miasto, w ktorym czekalo na nas pare ciekawych niespodzianek, ale o tym za chwile...

Pierwsza decyzja kupujemy kapelusze z ktorych slynie Merida - Panama hats... (na zdjeciu Konrad, Gianluca i chinskie kapleusze...)


Spotkalismy panow sprzedajacych oscypki... :P

...i Gianluce pol wlocha pol meksykanina czy jak to tam bylo. Dosc dziwna postac mowiaca w 5 jezykach, znajaca doskonale Yucatan (nie wiem czy bardziej On nie byl znany na polwyspie...), powiedzial nam pare przydatnych rzeczy i pokazal ciekawe miejsca w miescie. Oprocz tego, ze nawet na chwile nie wzbudzil naszego zaufania to bylo super!



Mielismy takze poropozycje nie do odrzucenia hamak za jedyne 140 dolarow cena spadla w 30 sekund do 50... Nie dalismy sie!



Pozniej wizyta w kolorowej knajpce na zupie limonkowej i limoniadzie.




Jutro wycieczka do Celestun. Gianluca powiedzial o knajpie z langustami i krewetkami za grosze ile z tego bedzie zobaczymy. ¡Hasta la vista!

Brak komentarzy: